czwartek, 5 września 2019

Norymberga - Pasawa (Bawaria) 2019


  • Długość: 303,6 km
  • Czas trwania: 9 dni



        Na wakacyjny wybór w tym roku wpływ miały 2 czynniki, pogoda i logistyka (sprawny dojazd wraz z organizowaniem powrotu). Jednak pogoda rozdawała karty - do końca nie widzieliśmy czy pojedziemy nad morze czy na południe lub zachód. Wieczorem po spakowaniu byliśmy już zdecydowani - jedziemy na Bawarię . 5 września wyruszyliśmy z Norymbergii, która jest bardzo dobrze skomunikowana z resztą Bawarii co dawało przewagę w organizowaniu powrotu po np. auto. Ze względu na ekwipunek i tony bagażu postanowiliśmy wybierać trasy w miarę płaskie i przyjazne dla Bartka, który w tym roku sam na swoim rowerze miał zamiar walczyć do końca :) 

1. Dzień.
        Ruszyliśmy z południowych przedmieść miasta wzdłuż historycznego kanału Men - Dunaj. Trasa była szutrowa i wiodła przez zalesione tereny gdzie mijaliśmy kolejne śluzy kanału łączącego zlewiska Morza Północnego i Morza Czarnego.


Dawna śluza na kanale Main-Donau.

Ścieżka szutrowa i utwardzona.

        Pierwsze 2 dni musieliśmy pokonywać trasę do góry ze względu na ukształtowanie terenu i przebieg samego kanału.


Piękne lasy z utwardzoną drogą.

Codzienny rytuał Laury - drzemka.

        W pewnym momencie odłączyliśmy się od kanału podróżując głównie lasami, polami i małymi bawarskimi miejscowościami dojeżdżając do pięknego jeziora Rothsee. 


       Akwen piękny ale miał jedną wadę - nie miał noclegów i kempingu, czego nie przewidzieliśmy. Rozmawiając z "tubylcami" dostałem cynk o gospodarzu na wsi, który chętnie przyjmuje podróżnych i udostępni swoją parcelę. Wśród świnek, kur, kotków i wielu innych wiejskich zwierząt mogliśmy spokojnie rozbić namiot i odpocząć po ciekawym dniu.







2 i 3. Dzień.
        Wyruszyliśmy w drogę wcześnie rano w kierunku Freystadt. Małą miejscowość ale jedyna na dzisiejszej trasie gdzie były markety :D a co tu dużo pisać, zapas prowiantu, picia i jedzenia był niezbędny i nie chcieliśmy tego przeoczyć. Po przejechaniu kolejnych kilkunastu kilometrów dotarliśmy do bardzo urokliwych miejscowości nad kanałem mianowicie Berching oraz Beilngries. 
Barki to oczywiście atrakcja.

Świetne są te ławki.



Pomiędzy nimi znajdował się Plankstetten z ciekawą historyczną klasztorną restauracją. Pogoda była bardzo ładna więc chwile pod parasolem były bardzo kojące. Trasa w większości prowadziła drogą szutrową/utwardzoną co było powodem lekkiego zmęczenia udzielającej się nam od pewnego momentu. 


Nie można się nie zatrzymać w takich miejscach.


Mając 8 km do celu spadł mi łańcuch tak niefortunnie, że zablokowała się między ramą a przednią zębatką. Myśleliśmy, że to koniec wycieczki na dzień dzisiejszy i byliśmy lekko podłamani jednak wpadłem na pomysł wyjęcia i wyprostowania łańcucha po przez 2 turystyczne śrubokręty z zestawów rowerowych. Do końca dnia już nie korzystałem z przedniej przerzutki :) 



Bartek dawał radę.

Krajobraz był coraz ładniejszy.

Wiedzieliśmy, że następny dzień będzie cały deszczowy a więc dojechaliśmy do noclegu, który wypatrzyliśmy w internecie na bookingu. Wycieczka na ponad 50 km dała nam się we znaki. Pogoda kolejnego dnia była fatalna - niemal cały dzień padało więc zdecydowaliśmy się zostać jeszcze jeden dzień, który przeznaczyliśmy na zwiedzanie Dietfurtu i odpoczynku.


4. Dzień.
        Z Mülbach (Dietfurt an der Altmühl) wyruszyliśmy w kierunku Riedenburga jadąc wzdłuż Dunaju bardzo ładnie położoną ścieżką rowerową. Celem tego dnia był bardzo popularny w tym rejonie Bawarii Kelheim, miejsce gdzie rzeka Altmühl wpływa do Dunaju.


Chłodny poranek - przyjemny.

Stary drewniany most na starym kanale.

Zwiedziliśmy miasteczko oraz restaurację browaru Schneider Weisse. Nie odbyło się oczywiście bez porcji lodów, które były celem każdego dnia i niemal każdego "pitstopu" ;)



Most rowerowy.





Kempingowanie na mini polu namiotowym.


Za miastem udało nam się zatrzymać na malutkim kempingu Kapfelberg, który wyglądał jak podwórko u Pani gospodyni. Spotkaliśmy tam miła Panią z Francji, która na leżącym rowerze przemierzała Dunajską trasę z Budapesztu aż do Francji. Pozdrawiamy !


5 i 6. Dzień
        Chyba najbardziej upalny dzień naszej wycieczki (ogólnie upały nas oszczędziły) sprawił, że przyjeżdżając do Regenzburga (Ratyzbony) byliśmy strasznie wyczerpani mimo, że na karku mieliśmy najkrótszą trasę tej wyprawy mianowicie 22 km. 


Plaża nad rzeką Dunaj.


Wodny plac zabaw - rewelacja.

Po łańcuchu pech zaatakował nóżkę.

W Ratyzbonie jest dość popularny kemping, na którym ciężko o miejsce nawet na namiot pomimo cen - my zapłaciliśmy 42 € za nocleg pod namiotem! Niestety kolejny dzień był cały deszczowy więc uznaliśmy, że spędzimy go na zwiedzaniu Ratyzbony.


Jedno z najstarszych miast Niemiec - Ratyzbona.

Ważny element dnia dla Bartka - planowanie kolejnego dnia przygody.




7. Dzień.
        Ten dzień zapamiętamy długo a zapowiadał się bardzo niewinnie, był piękny dzień, dużo słońca (chyba nawet za dużo) a wiatr - nieobecny. Przejechaliśmy spory kawałek, dodatkowo kilka kilometrów zrobiliśmy nadmiarowo przez drobną pomyłkę (nie zawsze warto ufać google maps ;) ) Naszym celem stał się Straubing gdzie planowaliśmy się rozbić. 


Piękne widoki i wygodna ścieżka rowerowa - asfaltowa.

Na trasie zaczęliśmy się rozglądać za noclegiem, jednak kiedy pierwsza napotkana osoba powiedziała nam, że w tym rejonie nie ma wolnych miejsc i wszystko od roku jest już zarezerwowane (z uwagi na popularny w tym czasie w Bawarii festiwal folkowy) - zacząłem się niepokoić. Nawet na polu namiotowym przy mieście Straubing powiedziano nam, że nie ma miejsc nawet na namioty! Takie sytuacji jeszcze nie mieliśmy więc uznałem, że trzeba jechać do najbliższego kempingu i wbijać się na żywca. Udało się i było nawet sporo miejsca więc rozbiliśmy się niedaleko miejscowości Parkstetten nad jeziorem. 




Ładowanie telefonu.

Piękny ciepły wieczór spędziliśmy na wypiciu zasłużonego piwa oraz ugotowanego obiadku. Noc jednak już taka piękna nie była choć wszystkie prognozy mówiły tylko o 1 godzinnym deszczu w okolicach 23. Tymczasem o 22:30 zaczął się horror, który zostanie w głowach wszystkich którzy spędzili tę noc pod namiotem. Zaczął wiać tak silny, wiatr wraz z deszczem  że tylko poprzez uporczywe zapieranie się i trzymanie 4 rękoma namiotu od strony wewnętrznej udało się go uratować. W międzyczasie co kilka sekund uderzały pioruny, które chyba rozładowywały się między namiotami :D Cały dramat trwał 15 minut jednak zupełnie zniszczył wakacje rodzinom, które rozbiły się dużymi namiotami z zamiarem spędzenia tam dłuższego czasu.

Dramat na polu namiotowym - zniszczone duże namioty po nawałnicy.

        Wszystkie były połamane, rozerwane i zupełnie zniszczone. Ludzie pochowali się po toaletach i samochodach porzucając wakacyjny dobytek. Mieliśmy ogromne szczęście, wszystkie małe namioty, które dało się trzymać od wewnątrz przetrwały. Najprawdopodobniej było to gwałtowne i trudno przewidywalne zjawisko białego szkwału, które nawiedziło rejon jezior. Stres nieprawdopodobny i trauma silnego wiatru chyba już pozostanie :) 


My i namiot przetrwaliśmy.

        Ale najlepsze jest w tym wszystkim to, ze Bartek się nawet nie obudził (ale kamień ) a Laura tylko płakała przez sen przytulając się do Elizy. Rano  oglądaliśmy zniszczenia jakiego dokonał nocny żywioł. Wiedzieliśmy, że choćby padał deszcz to pojedziemy dalej z tego miejsca:)


8. Dzień.
        Prognozy pokazywały, że pojawi się okienko bez deszczu na złożenie namiotu co zostało przez nas w 100% wykorzystane. Wyruszyliśmy w kierunku Deggendorfu, na szczęście przez większość podróży deszcze był delikatny i nawet nie przeszkadzał. Rozpadało się przed samym Deggendorfem utwierdzając nas w przekonaniu, że trzeba zanocować pod dachem aby wysuszyć nasze ciuchy, buty, namiot i w końcu odpocząć po naprawdę trudnej nocy.



Lekki deszczyk więc jechało się bardzo przyjemnie.

Do tego służą przystanki - kto pierwszy ten lepszy, szczególnie w taką pogodę.

Deszcz jest fajny ale czasem można od niego odpocząć pod mostem:)



9. Dzień.
       Nocleg w hotelu był strzałem w dziesiątkę. Wysuszyliśmy wszystko - nawet namiot :D Doładowaliśmy baterie dosłownie i w przenośni. Mogliśmy wypoczęci i z ochotą wyruszać w kolejny odcinek naszej wyprawy. Trasa była bardzo przyjemna, głównie asfaltowa, płaska a pogoda sprzyjająca co sprawiało, że mieliśmy naprawdę dobrą średnią na liczniku. W tej dzień Bartek zrobił 60 km na rowerze. Mimo że czasem starałem się go na prostych odcinkach popychać rękami trzymając za ramię i plecy byliśmy z niego szalenie dumni. Nawet nie narzekał tak bardzo i chyba miał misję dojechania do celu. Celem była Pasawa - przepiękne miasto na granicy Niemiec i Austrii gdzie rzeki Inn i Ilz wpływają do Dunaju. Na miejscu jest kemping, który jest fajnym miejscem noclegowym dla podróżnych rowerem czy kajakiem - jest zadaszona wiata dla rowerów, zadaszone miejsce na kuchnię polową oraz dużo miejsca na namioty (było ich nawet 30 w najlepszym momencie).



Fajna bramka :)

Wsparcie dla Bartka.

To był jego dzień - 60km.

Finał i meta - Pasawa nad Dunajem.


         Podsumowując bardzo ciekawa trasa, która jest bardzo popularna w tym rejonie Niemiec ale na pewno nie w naszym kraju. Przez całą trasę nie spotkaliśmy nikogo z Polski jadących na rowerze. W sklepach, restauracjach owszem ale nie podróżujących tak jak my. Możemy polecić piękne miasto Pasawę oraz ciekawą Ratyzbonę oraz... kąpiele w Dunaju. Jedno wiemy na pewno, Bawaria jest jak najbardziej dobrym wyborem dla podróżujących rowerami z dziećmi z uwagi na infrastrukturę i piękno krajobrazu ale minus to oczywiście ceny, które są dość wysokie w tym rejonie Europy. Niemniej jednak wspomnienia z wakacji z pewnością zostaną na całe życie ;)

Mapka wraz z noclegami (pinezki):